
„Białe łzy”
Warszawa 2018
Dwóch hipsterów – w nowojorskim i białoskórym znaczeniu tego słowa – eksperymentuje z samplami dźwięków i muzyki zasłyszanej, zarejestrowanej na ulicy. Jedno nagranie, z pozoru przypadkowe, niesie bluesowy refren: „Wierzcie, że se kupię swój własny cmentarz” niejakiego Charliego Shawa, mitycznego bluesmana, o którym wiadomo, że żył i śpiewał, nie ma jednak pewności, czy kiedykolwiek nagrał swoje utwory. Jego zamazany życiorys reprezentuje biografie czarnoskórych Amerykanów, których istnienie łatwiej dziś potwierdzić archiwalnymi fotografiami z placów budów, przy których pracowali, oraz z więzień, w których tkwili. Nie istnieją natomiast zapisy ich kultury, stylu życia, surowego pnia dzisiejszej – przetworzonej, po wielekroć sublimowanej – Ameryki.
W powieści Hariego Kunzru Białe łzy rzewny refren Charliego Shawa uruchamia metafizyczną sekwencję – duchy okradzionych z muzyki, uznania i zarobków twórców bluesa powracają, by zemścić się na demokratycznej krainie nierównowagi i nieszczerości wobec własnej historii.
Brzmi abstrakcyjnie? Może, ale brytyjski powieściopisarz świetnie radzi sobie z subtelną materią dźwięku. Jego opowieść o rasizmie i przemocy ekonomicznej dotyczy nieuchwytnej muzyki, w tej dziedzinie nie sposób przeprowadzić twarde śledztwo. Skomplikowane dzieje zapożyczeń, niepodpisanych nagrań, niehonorowanych praw autorskich są opowieścią o zaprzeczeniu, wymazywaniu oryginalnych twórców. O zawłaszczeniu treści ich życia. Nie upomną się o nich skutecznie żadne instytucje, organizacje pozarządowe, ale pozostają dżiny, które bywają mocą dobra lub zła, w zależności od potrzeby. W książce Kunzru dopadają chłopaków, którzy uosabiają współczesną kulturę remiksu – budowania swej indywidualności z elementów znalezionych. Mówimy „zapożyczonych”, ale jeśli spojrzeć na pomysł i talent jako najbardziej unikatowy zasób ludzkości, to bardziej odpowiedni wydaje się termin „ukradzionych”.
Kunzru pokazuje niewinną z pozoru artystyczną zabawę, pozbawioną głębszego zrozumienia i świadomości tego, z jak poważnymi konsekwencjami się wiąże. Ujmuje współczesność jako nierównowagę energii i zasług, którą łatwo naruszyć, obnażając potworne i krwawe podstawy sympatycznej popkulturowej powłoki. Ameryka nie jest społeczeństwem sprawiedliwym, nie jest też ziemią ludzi wolnych, czas mija, muzyczne mody się zmieniają, a rachunek krzywd wciąż rośnie. Muzyka jest tu równoległą wobec literatury opowieścią – sferą, w której przeszłość nigdy nie cichnie, nie będzie zagłuszona. Mimo że kultura tworzy nowe warstwy przykrywające nierówności. Dawne krzywdy pobrzmiewają w dzisiejszych przebojach, w każdym samplu, rytmie, nucie – są ich esencją.
Jest w powieści Kunzru i rytm, i głęboki smutek przenikający ten bluesowy tekst. Są też momenty konfuzji, gdy czytelnik nie wie, co się właściwie dzieje ani czy ta zagadkowa powieść, prowadząca do Missisipi, przydrożnych hotelików, obozowisk bezdomnych i zapyziałych barów, w których spotykają się na poły obłąkani kolekcjonerzy płyt winylowych, dokądkolwiek prowadzi. Kunzru wsłuchał się w bluesowych mistrzów, jego kompozycja również zanurza w cierpieniu i nie przynosi ulgi.
Piątka dla PRZEKROJU? A może dziesiątka? Wspierając Fundację PRZEKRÓJ, wspierasz rzetelność, humor i czar.
Wybierz kwotę wsparcia
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!