
The Animal Spirits
Border Community – 50 BCLP, 2017
Zamiast porównywać Jamesa Holdena do innych twórców muzyki elektronicznej, warto spojrzeć na niego – z zachowaniem odpowiednich proporcji – jako na spadkobiercę Scotta Walkera. Podobnie jak gwiazdor popu lat 60. i 70. brytyjski DJ i producent bardzo szybko zrobił karierę, by później latami konsekwentnie zrażać do siebie masową publiczność. Przypadek Holdena nie jest może aż tak ekstremalny, ale uporem, z jakim artysta odżegnuje się od swoich trance’owych korzeni, mógłby zdobyć szacunek autora The Drift.
Tym bardziej, że producenta łączy z Walkerem jeszcze jedna cecha – cierpliwość. Jako twórca o wysokiej świadomości (także własnych ograniczeń) Holden rzadko wydaje albumy. Jego poprzednia pełnoprawna płyta The Inheritors ukazała się w 2013 r. po siedmiu latach milczenia. Tym razem odstęp czasowy jest więc mniejszy, ale to nie powinno też dziwić, ponieważ Brytyjczyk powoli wypracowuje swój styl czy może raczej – metodę pracy. Największym zaskoczeniem nie są bowiem zmieniające się inspiracje, ale sposób, w jaki Holden się z nimi obchodzi. Zamiast cyzelować swoje utwory w studiu, muzyk decyduje się nagrywać wszystko na żywo. Tę filozofię podchwycił zresztą nie od punkowych kapel grających „na setkę”, ale od twórcy muzyki tradycyjnej. Dokładniej od Mahmouda Guinii, wirtuoza marokańskiej gnawy. Podczas tego muzycznego spotkania Brytyjczyk uznał, że jedynym sposobem, aby ta współpraca się udała, jest wspólne granie. Oczywiście wymagało to od Holdena rozwinięcia umiejętności gry na syntezatorze modularnym, ale zdecydował, że będzie to jedyne uczciwe podejście do afrykańskiej muzyki.
Wyprawa do Maroka z pewnością odcisnęła piętno na charakterze The Animal Spirits – debiutanckiej płyty zespołu, w którego skład wchodzą: perkusista Tom Page, perkusjonalista Lascelle Gordon, kornecista Marcus Hamblett, saksofonista Etienne Jaumet oraz multiinstrumentalistka Liza Bec. Już po doborze instrumentów można się domyślić, że na swojej najnowszej płycie Holden eksploruje jazz. Bo nawet jeśli w tej muzyce słychać fascynacje folkiem, psychodeliczną elektroniką w duchu KLF circa Chill Out (Each Moment Like The First mogłoby się znaleźć na The Inheritors), to jednak unosi się nad tą płytą duch – nomen omen – spirytualnego jazzu. Nawet jeśli nie usłyszymy tu cytatów z Pharoaha Sandersa czy Dona Cherry’ego, na których powołuje się Holden, to momentami przypomina o nich energia tej płyty, którą wyzwala wspólna gra muzyków. Przy czym warto podkreślić, że kompozycje Brytyjczyka są prostsze i łatwiej wpadają w ucho niż dokonania gigantów jazzu. Ten rozkrok pomiędzy zachowaniem melodyjności a poszukiwaniem nowych form naprawdę Holdenowi służy. A poza tym dla wielu słuchaczy może się on okazać zaskakującym pomostem do twórczości wyżej wymienionych.
Piątka dla PRZEKROJU? A może dziesiątka? Wspierając Fundację PRZEKRÓJ, wspierasz rzetelność, humor i czar.
Wybierz kwotę wsparcia
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!