Page 18FCEBD2B-4FEB-41E0-A69A-B0D02E5410AERectangle 52 Przejdź do treści

O wiośnie mamy zielone pojęcie!

Kiedy wszystko się dopiero rodzi i rozwija, wiosenny „Przekrój” nadlatuje w pełnym rozkwicie! W najnowszym wydaniu piszemy z rozwagą o równowadze, z odwagą o strachu, z uwagą o bałtyckich krajach, z miłością o wróblach i z zachwytem o zieleni i porankach. Zachęcamy do czytania!

Kup wiosenny „Przekrój”!

188 stron do czytania przez trzy miesiące. „Przekrój” w nowym formacie jest wygodniejszy do przeglądania i idealnie mieści się w skrzynce pocztowej. Zamów i ciesz się lekturą – tylko tutaj w niższej cenie. Sprawdź!

Przekrój
Książka Jarniewicza jest o „się niedaniu”, o tym, że „się nie da”, na co wysuwa pytanie, ...
2019-05-19 23:59:00
Destroix

Dajemy? Dajemy
O tym, że wolność jest możliwością

Dajemy? Dajemy
„Bunt wizjonerów”
Jerzy Jarniewicz
„Bunt wizjonerów”
Wydawnictwo Znak, 2019
Czyta się 4 minuty

Fanuję Jerzemu Jarniewiczowi, którego rozłożystość intelektualną można wyłącznie podziwiać. Tłumacz, metatłumacz (filozof przekładu), poeta, historyk kultury, historyk kontrkultury, akademik (fu!), krytyk literacki. Czego on nie robi? Pisze poezję, tłumaczy poezję, tłumaczy prozę oraz pisze prozę… W Bitwie Warszawskiej 1920 Pawła Demirskiego, z której cytowania żyję, Róża Luksemburg mówi Broniewskiemu na widok jego odznaki zdobytej na wojnie: „To ty dobry żołnierz jesteś… Żołnierz, ale i poeta. No, zakochałabym się! Gdybym poglądy miała inne”.

To jeszcze nie koniec na dzisiaj cytowania Demirskiego, ponieważ temat Buntu wizjonerów, książki Jarniewicza, którą omawiamy, ładnie się zazębia z Triumfem woli Strzępki. Oba tytuły są w zasadzie o tym samym, czasem o tych samych ludziach (Kathrine Switzer for example), tylko każdy mówi swoimi słowami. W obu chodzi o to: „Kiedy wszyscy wiedzą, że nie da się czegoś zrobić, / przychodzi na przykład owłosiony osobnik, który nie wie, że się nie da, / i robi to coś” (Demirski, Triumf woli).

Książka Jarniewicza jest o „się niedaniu”, o tym, że „się nie da”, na co wysuwa pytanie, czy aby na pewno. Co to znaczy, że się nie da, skoro lata 60. mogły? Rzeczy w tym właśnie, że nie mogły, a jednak zrobiły. Wszystko się da, jak powiada moja siostra, tylko trzeba siąść i zrobić, jak powiada mój promotor.

Pojęcie „wizjoner”, obecne w tytule książki, to pojęcie religijne i oznacza, że ktoś widzi. Lecz widzi inaczej niż inni nieniewidomi! Wizjoner (widzący) widzi, lecz oczami duszy, dokładnie jak u Szekspira. Wizjonerzy mają wizje, to znaczy widzenia, podczas których widzą, czego jeszcze nie ma (dlatego oczami duszy), lecz nie ma powodu, ażeby nie było. Efektem ubocznym takiego widzenia wewnątrz może być utrata wzroku, czasem już na trwałe, coś tak jakby za coś (Tejrezjasz, Święty Paweł, Orcio). Wizjonerzy widzą przyszłość, która zawsze jest pusta, zawsze znaczy śmierć, ale dla nich znaczy: życie, bo nie są czarnowidzami (od tego mamy proroków). I had a dream niekoniecznie znaczy, że się komuś coś przyśniło, może znaczyć również, że ktoś coś „wymarzył”, że zobaczył w zachwyceniu. Lepiej mówić o widzeniu niż o tak zwanej utopii, utopia jest świecka i od razu pachnie failem.

Do jeszcze niedawna można było uznać, że la pensée soixante-huit, myśl ’68, to jest bardzo stara śpiewka, prawie średniowiecze; że Houellebecq ich dobił; że ’68 dzisiaj to francuscy wykładowcy pozujący na seksownych. To też, ALE. Odkąd w obyczajach powraca wiek XIX… To znaczy chciałby, i sikstisy są od tego, by mu nie pozwolić. Rok ’68 to jest zapora ogniowa, tama na wypadek cofki – zamykamy, chłopcy, bo się już zaczęło cofać. Nie dajmy „się zrobić”, nie dajmy sobie odebrać, co nam wtedy wywalczono.

Temat wolności w latach 60. to jest znowu żywa sprawa i znowu paląca, bo milenialsi kompletnie nie czają, skąd to wszystko mają, oraz że wolność nie jest raz na zawsze, bo nie jest od zawsze. Wolność nie jest jak Internet, bo był czas, gdy jej nie było!

Wielkim plusikiem książki Jarniewicza jest pozaakademickość. Bunt wizjonerów nie jest kolejną „teorią kultury” albo kontrkultury, kolejną kaką na punkty z dziedziny kulturoznawstwa, nie zawiera „stanu badań” ani wstępu o metodzie. Autor, gdy ją pisał, miał interes inny niż awans pracowy, bo ten, zdaje się, już zdobył i może pisać dla ludzi, co znaczy również dla siebie. Autor tej książki miał interes literacki oraz osobisty, kiedy do niej zasiadł – jak Montaigne przy Próbach i też wyszły mu eseje. Zrobił swemu tematowi, latom 60., ogromną przysługę, bo dzięki tej książce może do tych trepów zwanych studentami coś nareszcie dotrze. Forma jest na tyle seksi, że nie ma szansy, żeby nie dotarło.

Książka jest nienaukowa, lecz udokumentowana oraz nienaiwna, swoje z Hegla zapożycza. Jest jak Wykłady z filozofii dziejów: lata 60. jako dalszy etap „pochodu ducha przez dzieje”, jako czas wolności, która wreszcie zrozumiała, że ma prawo istnieć. Można powiedzieć, że Bunt wizjonerów jest historią idei, lecz nieabstrakcyjną, bowiem idea, o której tutaj się mówi, idea wolności, ma imiona oraz twarze.

Najbardziej mnie interesuje Buntu wizjonerów część III, rozdziały o Stonewall, o bostońskim maratonie, o szpitalach psychiatrycznych i Peterze Brooku. Autor jest anglistą i trzyma się swej profesji, mówi o sikstisach na obszarach anglistycznych. W Stonewall wiecie, o co poszło? Ciotki się zebrały w barze opłakiwać Judy Garland, swoją divę assolutę, to był dzień pogrzebu. A władze postanowiły skopać leżącego, natrzeć na gejów w żałobie. Tak się nie robi i bywalcy pubu Stonewall zechcieli dowieść w praktyce, że tak się nie robi. Nie dali sobie tak zrobić. Odparli zwycięsko atak i dużo się dzięki temu w gejostwie zmieniło. Gej też chłop i jak chce, przywali. To jeden z mocniejszych literacko fragmentów u Jarniewicza, mały masterwerk:

„Policja próbowała zamknąć w wozie jednego z transwestytów. Zatrzymany, opierając się policji, uderzył ich torebką, na co policjanci odpowiedzieli pałowaniem. Ktoś mówił tu o operetce? Momentem krytycznym, który rozognił nastroje, była jednak scena doprowadzenia do furgonetki pewnej ubranej po męsku lesbijki […]. Wyprowadzono ją skutą w kajdankach, a gdy sarknęła pod adresem policjanta, ten uderzył ją pałką w głowę. Zaczęła się szarpanina, przebrana za mężczyznę kobieta próbowała uciec, trzech policjantów dopadło ją i powaliło na ziemię. Wtedy krzyknęła do zebranych: Zróbcie coś z tym, chłopaki! I chłopcy zrobili. Tłum rzucił się w stronę furgonetki, rozkołysał ją, próbując przewrócić. Ktoś ponacinał opony. Wobec tego wybuchu agresji policjanci wycofali się szybko do klubu. Na umykających funkcjonariuszy posypały się kostki bruku, cegły, butelki i puszki. To była amunicja ciężka, ale rzucano także, w dowód pogardy, miedziakami”.

Niby nic, a cieszy! Rozdział o Kathrine Switzer, pierwszej maratonce, również jest tak napisany, że czytasz i czujesz ciarki. Również się musiała szarpać z facetami i jej też inni faceci odważnie bronili. Gdy o tamtych wydarzeniach wydaje książkę Jarniewicz albo robi spektakl Strzępka, wreszcie wiem, o co chodziło, wreszcie czuję vibe tych czasów. To kluczowa sprawa, żeby przekazać energię tematu, a nie tylko klepnąć, że walczyli w słusznej sprawie. Oni mieli power, szaleństwo, odwagę. Byli popieprzeni i dlatego coś im wyszło oprócz „tylko życia”. Choć się bali, to zrobili. Lata 60. to nie był czas tchórzy, silnych tylko cudzą siłą…

Do czytania Jarniewicza warto dobrać sobie podkład w znaczeniu soundtracku. Rydwany ognia oczywiście odpadają, choć to taki słodki utwór, ale PJ Harvey, Rid of Me – byłoby na miejscu. Geje i biegaczki mówią wszem wobec: you’re not rid of me!

Bunt wizjonerów jest naturalnie książką nostalgiczną, mówiącą o tym, jak to kiedyś było fajniej, lecz to chyba prawda, chyba serio było fajniej. Chyba sikstisy, w których nie żyłem, więc nie wiem na pewno, były owocniejsze w znaczeniu duchowym. To jest hołd autora dla jego złotej epoki, w której był wciąż dzieckiem, ale żył już wtedy, nawet jeśli w Polsce. Jarniewicz to jest to samo pokolenie, co Marek Bieńczyk, dobrze mówię? Starsza od nich Camille Paglia, która jedna w Ameryce gada o sikstisach, jakby się zacięła, jest prawdziwą misjonarką, kiedy schodzi na ten temat.

Dziedzictwo sikstisów jest poważnie zagrożone, bo jest dziedzictwem wolności, która – uwaga – oznacza ryzyko. Co jest niebezpieczne w dzisiejszych czasach lepiej, żeby nie istniało, żeby żałowało dnia swojego narodzenia. Jak pan Jourdain odkrył, że przemawia prozą, tak wolność odkryła, że jest ryzykowna. Lecz problem jest taki, że nie ma wolności bez ryzykowności.

 

Piątka dla PRZEKROJU? A może dziesiątka? Wspierając Fundację PRZEKRÓJ, wspierasz rzetelność, humor i czar.

* Pola wymagane

Data publikacji:

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!