
Vladimír Birgus: fotografia 1972–2017
wyd. Muzeum Śląskie w Katowicach, Katowice 2017
Czeski profesor fotografii Vladimír Birgus jest jakby częścią polskiego środowiska fotograficznego. Można go spotkać na każdej ważniejszej wystawie, na otwarciach festiwali. Stały bywalec. Nierzadko pojawia się także w roli artysty, równie często jako kurator. Nie sposób – interesując się co nieco sceną polskiej fotografii – nie słyszeć tego nazwiska, nie wiedzieć o szkole fotograficznej w Opawie. Na wypadek, gdyby jednak znalazł się ktoś, komu trzeba Birgusa przedstawić, najlepiej odesłać taką osobę do książki Vladimír Birgus: fotografia 1972–2017 wydanej niedawno przez Muzeum Śląskie w Katowicach.
Jest to katalog wystawy przygotowanej przez tę instytucję. Wiadomo jednak, wystawa, choćby i trwała prawie pół roku (ta – dokładnie od 25 marca do 3 września), kiedyś się kończy, a książka zostaje. Jest to rozwiązanie pośrednie między katalogiem wystawy a książką fotograficzną. Z jednej strony mamy teksty, wprowadzenia, szczegółową biografię, wykaz książek, listę kolekcji, z drugiej zaś – dwie opowieści fotograficzne: W tonach szarości i Istota rzeczy.
Pierwsza jest czarno-biała, druga – w kolorze. Ale to za prosto. Jednej przyświeca cytat z Rolanda Barthes’a, drugiej – z Susan Sontag. Ciągle pozory prostoty. Pierwsza zawiera zdjęcia z lat 1972–2005, kolorowa – od 1981 r. do dziś. Aż się prosi zastosować teorię – typową dla środkowowschodniej Europy – o odkrywaniu kolorowego świata i dostępie do dobrych barwnych materiałów po upadku komuny. Nie ma tak prosto. Pierwsza część publikacji jest bardziej zrozumiała, reporterska, humanistyczna. Tradycyjna bardziej, a przez lata używania czarno-białych materiałów – głównie lata 80. – odezwać się może nuta nostalgii przy oglądaniu świata, którego już nie ma.
Druga część, kolorowa, ma zdecydowanie mocniejszy tytuł: Istota rzeczy. Znajdują się tam najbardziej rozpoznawalne zdjęcia Birgusa. Jest to opowieść o surrealnej często obecności. Ciągle jest to fotografia reporterska, ale momentami zdumiewa nas jej teatralność, tajemnicza nierealność. Te poszukiwania wydają się istotą twórczości Birgusa. Opowiadanie o codzienności, patrzenie na otaczający nas świat, jakby odgadując myśli reżysera tych wszystkich scen. W dużym uproszczeniu moglibyśmy nawet nazwać te fotografie ulicznymi, są niepozowane, ludzie przemykają po przestrzeni publicznej. Przemykają, właśnie! Są, ale jakby ich nie było. Czasem zasłonięci, odwróceni, zamazani, za czymś stojący, w cieniu ukryci. Innym razem patrzący w obiektyw, wyraźni i zagarniający uwagę widza. Dziwne obecności. Wszystko w bardzo charakterystycznym dla Birgusa sposobie komponowania, w zachwycającym świetle. Zestawienie tych zdjęć ze sobą, puszczenie ich w ruch, nadanie im rytmu – tworzy już nie esej, a wizualną powieść pełną niebywałych splotów akcji!
Dlatego obie części się uzupełniają. Birgus opowiada historię ludzką, codzienną, napotkaną. Jest kontynuatorem idei fotografii humanistycznej. O ile pierwsza część książki niesie bezpośrednie i formalne często powiązania, druga wydaje się nie tylko wskazaniem możliwego kierunku jej rozwoju, lecz właśnie – istotą rzeczy.
Jest klasycznie i nowocześnie, ale z nutą przykładnej muzealnej roboty. Być może nawet nadgorliwej i zbędnej w swoim przepychu. Mamy przed sobą wielkie ouvre, 45 lat fotografowania, przymiarkę do catalogue raisoneé. Nie potrzeba tu mówić o ikonach, pisać słowa artysta przez wielkie „A”. Teksty są najsłabszą częścią publikacji, zwłaszcza tam, gdzie nie słyszymy samego Birgusa. Wstęp, biogram i tekst o twórczości napisany jakby za dużymi słowami, oto artysta „uwiecznia”, a „swoje doświadczenia konfrontuje z realiami funkcjonowania różnych społeczności i środowisk penetrowanych w skali całego globu”. Cytuję mój ulubiony fragment: „jest on [bezruch postaci – przyp. red.] kontrapunktem dla dynamiki przepływu czasu […]. Zabieg taki relatywizuje jego poczucie i odsyła odbiorcę do kategorii uniwersum”. To nie jest czepianie się, żeby koniecznie znaleźć jakiś błąd (bo moglibyśmy podyskutować o przeszkadzającym projekcie graficznym, zaniedbaniach grafika przygotowującego pliki do druku i kilku niefortunnych zestawieniach edycyjnych), lecz wyraz bezradności. Wychodzimy do ludzi ze znakomitymi i uniwersalnymi w swojej naturze zdjęciami, a tekstem stawiamy przed widzem przegrodę? Pojawia się także, oczywiście, nieśmiertelne słowo „fotografik” i mamy też skrótową historię fotografii. A żeby zrozumieć twórczość Birgusa nikomu niepotrzebny jest Alfred Stieglitz.
Najlepiej przekartkować prosto do wywiadu i przeczytać to, co sam Birgus mówi o sobie, Polsce i Czechach, historii fotografii i widokach na przyszłość. Jest też mowa o wszystkich jego aktywnościach jako profesora, założyciela Instytutu Twórczej Fotografii, kuratora, historyka, krytyka, wielkiego promotora fotografii regionu. Rzeczowo i zrozumiale, przyjaźnie i ciepło, porywająco i zdumiewająco. Niesamowicie to spójne z obrazami.
Piątka dla PRZEKROJU? A może dziesiątka? Wspierając Fundację PRZEKRÓJ, wspierasz rzetelność, humor i czar.
Wybierz kwotę wsparcia
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!