Umysł zmyśla
i
zdjęcie: Luke Holwerda, Origins Project Foundation
Pogoda ducha

Umysł zmyśla

Sylwia Niemczyk
Czyta się 8 minut

Wyobraźnia jest podstawą myślenia o przyszłości, to wiemy wszyscy. Ale możemy nie zdawać sobie sprawy z tego, że wyobraźnia bierze też udział w przywoływaniu wspomnień. Innymi słowy, nikt nigdy nie może mieć całkowitej pewności, że to, co pamięta, zdarzyło się naprawdę. Potwierdzają to liczne badania, kryminalne śledztwa i jedna bezkompromisowa kognitywistka.

Profesor Elizabeth Loftus ze względu na swoje odkrycia była nazywana obrończynią zbrodniarzy, wyrzutkiem świata nauki albo nawet wrogiem ludzkości. Z powodu tych samych odkryć znalazła się też na liście stu najbardziej wpływowych naukowców z dziedziny psychologii XX w. stworzonej przez „Review of General Psychology”, zacny periodyk wydawany przez jeszcze zacniejsze, a na pewno największe w USA, stowarzyszenie psychologiczne – American Psychological Association.

Już jej pierwsze badania, które rozpoczęła na początku lat 70., wywróciły do góry nogami całą wcześniejszą wiedzę o mechanizmach zapamiętywania i przypominania. Uczestnicy próby oglądali nagrania wypadków samochodowych, które Loftus na potrzeby testu wypożyczyła z policyjnych archiwów, po czym mieli odpowiedzieć na zadawane losowo pytania: albo o to, jak szybko auta jechały, zanim doszło do stłuczki, albo o to, jak szybko auta jechały, zanim się rozbiły. Prawie to samo pytanie – drobna różnica, jedno małe słówko – a jednak tyle wystarczyło, by uruchomić wyobraźnię. Ci, których pytano o rozbite, zgniecione auta, podawali wyższą prędkość niż ci, którzy usłyszeli pytanie o stłuczkę. Dodatkowo gdy w kolejnej części badania trzeba było opowiedzieć, jak wyglądało miejsce wypadku, ci z grupy „rozbitych aut” opisywali np. potłuczone szyby, choć ich tam wcale nie było. Pamięć spłatała im figla, a nieznana jeszcze wówczas naukowczyni, adeptka raczkujących dopiero nauk kognitywnych, właśnie zyskała dowód, że zeznania naocznych świadków – kluczowe w wielu śledztwach i składane w sądzie pod przysięgą – mogą zależeć od, błahostka, sposobu, w jaki zostaną sformułowane pytania.

Fałszywe wspomnienia

W latach 70. i 80. było już wiadomo, że w mózgu nie istnieje tylko jeden jedyny ośrodek odpowiedzialny za zapamiętywanie, tak jak sądzono jeszcze pół wieku wcześniej. Jasne już też było, że jednym z głównych miejsc pamięci jest hipokamp. Od lat trwały badania nad przetwarzaniem i magazynowaniem wspomnień. Znano mechanizmy zapominania, amnezja miała już kilka dobrze opisanych rodzajów. Wciąż jednak poszukiwano odpowiedzi, jakie procesy zachodzą podczas przypominania sobie przeszłości.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pamięć często sobie wyobrażamy – nomen omen – jako olbrzymią bibliotekę, w której od podłogi do sufitu poukładane są zdarzenia z naszej przeszłości. Jeżeli zechcemy sobie coś przypomnieć, wystarczy sięgnąć na odpowiednią półkę, odnaleźć uśpione wspomnienie i przenieść je do świadomości. Tymczasem – jak przekonywała już prawie pół wieku temu prof. Loftus – ludzka pamięć w ogóle tak nie działa. Wspomnienia nie są przywoływane, ale raczej rekonstruowane z małych fragmentów, jak kolaż albo mozaika. Nie odtwarzamy przeszłości, lecz wymyś­lamy ją na nowo, nieraz dopowiadając do niej nowe szczegóły i nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pamięć to delikatna rzecz – mówiła badaczka – nawet niechcący możemy ją zniekształcić. Kolejne eksperymenty, jak choćby ten z lupą i lizakiem, tylko to potwierdzały. Podczas tego badania pokazywano uczestnikom zdjęcia zwykłej lupy do czytania, jednocześnie prosząc ich, by wyobrazili sobie okrągły lizak. Najważniejszy etap zaczynał się później, kiedy rozmawiano o zdjęciach i o tym, co na nich „naprawdę” było. Jeśli biorących udział w badaniu poddawano lekkiej sugestii, to po jakimś czasie nie byli już w stanie stwierdzić, czy widzieli lupę, czy może lupę i lizak, a może tylko sam lizak! Wyobraźnia znowu pokazała swoją siłę i gdyby tylko chodziło o lizaki, nie byłoby w tym nic strasznego. Tyle że zdarzenia, które miały miejsce kilkanaście lat po pierwszych odkryciach prof. Loftus, udowodniły, że człowiek może włożyć do swojej pamięci właściwie wszystko.

„W latach 90. zauważyliśmy ekstremalne zjawisko. Niektórzy pacjenci rozpoczynali psychoterapię z powodu jednego problemu, czasem to była depresja, czasem zaburzenia odżywiania, ale kiedy ją kończyli, byli przekonani o tym, że ich prawdziwym problemem jest coś innego. Przywoływali szokujące, brutalne wspomnienia, czasem opisy satanistycznych rytuałów, nieraz zawierające niewiarygodne wprost elementy. Jedna z kobiet kończyła psychoterapię z silnym przeświadczeniem, że w dzieciństwie poddawano ją wyjątkowo okrutnym, rytualnym torturom, chociaż na jej ciele nie pozostał żaden ślad, który mógłby potwierdzać jej wspomnienia – mówiła Elizabeth Loftus w 2013 r. podczas wystąpienia TED. – Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Okazało się, że w przypadku wszystkich tych osób zastosowano psychoterapię, podczas której terapeuci wprowadzali takie elementy, jak interpretacja snów i ćwiczenia wyobraźni, czasem też hipnozę czy fałszywe sugestie”.

Wojny o pamięć

Już od połowy lat 70. prof. Loftus zdobywała coraz większą popularność na salach sądowych. Była asem, którego adwokaci chętnie wyciągali z rękawa, bo dzięki jej badaniom mogli nieraz podważać zeznania świadków, a nawet ofiar przestępstw. A ona prawie zawsze godziła się występować jako biegła i opowiadać o fałszywej pamięci (podobno odmówiła tylko jeden raz, w procesie hitlerowskiego zbrodniarza wojennego). W latach 90., gdy klienci terapeutów masowo „odzyskiwali wyparte wspomnienia” i ruszyła lawina spraw sądowych, Elizabeth Loftus zaczęto traktować jako sojuszniczkę przestępców. Atakowali ją terapeuci, którzy w dobrej wierze pomagali swoim klientom przywoływać zdarzenia z przeszłości, a także ofiary, które w sądach szukały sprawiedliwości za swoje świeżo uświadomione krzywdy (jedną z takich spraw sądowych opisuje wydana w 2021 r. przez Wydawnictwo Czarne książka Lawrence’a Wrighta Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej). Od Loftus odwróciła się również część naukowców. Niektórzy z nich uważali, że badania badaniami, jednak wszystko ma swoje granice. Owszem, być może człowiek jest w stanie sobie wmówić, że widział lizak albo rozbite szkło na miejscu wypadku, ale przecież nie to, że w dzieciństwie padł ofiarą tortur! Ekspertom od czucia i myślenia po prostu nie mieściło się w głowie, że ludzka pamięć może być aż tak zawodna.

Elizabeth Loftus potrzebowała nowego, mocniejszego dowodu. Opracowała więc kolejne badanie – tym razem dotyczyło ono pamięci autobiograficznej. Dorośli, zdrowi psychicznie i stabilni emocjonalnie ludzie, którzy zgodzili się wziąć w nim udział, byli przekonywani, że w wieku sześciu albo siedmiu lat zgubili się w centrum handlowym (pomocnikami w badaniu byli członkowie rodziny, którzy zgodzili się poświadczyć, że naprawdę wiele lat temu do czegoś takiego doszło). Psycholog prowadzący eksperyment zadawał uczestnikom „pomocnicze” pytania: o to, jak bardzo się bali (sugerując, że rzeczywiście tak było), albo czy pamiętają, jaką ulgę poczuli, gdy w końcu zostali odnalezieni przez starszą panią albo pana (kolejna sugestia). Oczywiście na początku nikt z badanych nie pamiętał o swojej przygodzie z dzieciństwa, ale po jakimś czasie co czwartemu z nich (!) udało się ją „przypomnieć”. I to z detalami, które już dopowiedzieli sobie sami, np. jeden z uczestników doskonale pamiętał flanelową koszulę swojego wybawiciela. Tak wysokie statystyki były zaskakujące nawet dla samej autorki badania. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziły kolejne eksperymenty, prowadzone już przez inne grupy naukowców. Badanych pytano o bardziej emocjonujące wspomnienia z dzieciństwa: dotkliwe pogryzienie przez psa albo podtopienie w morzu, a wyniki okazały się jeszcze wyższe – prawie połowa osób była przekonana, że czegoś takiego doświadczyła.

„Może się wam wydawać, że w imię nauki traumatyzowaliśmy badanych, ale wszystkie te eksperymenty psychologiczne zostały wcześniej zatwierdzone przez różne komisje ds. etyki, które uznały, że od czasowego dyskomfortu, którego mogą doświadczyć uczestnicy badania, ważniejsze jest zrozumienie procesu tworzenia się wspomnień i tego, w jaki sposób mogą one zostać zniekształcone” – mówiła Loftus.

Odkrycia, których wyniki opublikowano w połowie lat 90., potwierdziły, że miała rację, jednak nie zakończyły tzw. wojen o pamięć. Dopiero policyjne lub dziennikarskie śledztwa, czasem trwające kilka czy kilkanaście lat, wykazały, że w wielu procesach opartych na „przywróconych” wspomnieniach oskarżono i skazano niewinnych ludzi. Nauka wygrała, lecz jak zauważyła sama badaczka, to było bolesne zwycięstwo: „Podczas mojej pracy stałam się częścią bardzo niepokojącego trendu, w którego ramach naukowcy są atakowani za to, że głośno mówią o kontrowersyjnych sprawach”.

Wespół w zespół

Pamięć i wyobraźnia nie są swoimi przeciwnościami. Nawet odwrotnie – mogą sobie pomagać i pewnie zazwyczaj tak bywa. Dzięki dzisiejszym technikom obrazowania mózgu z użyciem rezonansu magnetycznego wiadomo, że gdy wyobrażamy sobie przyszłość, aktywowane są te same struktury, co podczas przypominania ­sobie czegoś z przeszłości. Współpraca pamięci i wyobraźni umożliwia np. wymyślanie alternatywnych scenariuszy ­dotyczących minionych zdarzeń (na zasadzie: „co by było, gdyby…”). To bezcenna umiejętność – dzięki niej jesteśmy w stanie uczyć się na błędach.

Co więcej, nawet naszą niesławną zdolność do tworzenia fałszywych wspomnień można wykorzystywać z pożytkiem dla nas – twierdzi Elizabeth Loftus. Skoro już o tym wiemy, warto przekuć ją w coś dobrego, np. zastosować w profilaktyce otyłości dzieci i nastolatków. Nasza profesor psychologii kognitywnej chyba nie lubi nudy, bo kiedy tylko ucichły wokół niej kontrowersje z lat 90., publicznie i całkiem na serio zaproponowała, aby zaszczepiać w dzieciach miłe wspomnienia związane z jedzeniem warzyw i w ten sposób zmieniać ich nastawienie do zdrowej diety. Z jednej strony oczywiście brzmi to jak inżynieria dusz, ale z drugiej – który rodzic przynajmniej raz nie przekonywał swojego pięciolatka, że jeśli będzie grzeczny, to św. Mikołaj przyniesie mu prezenty?

„Co byście woleli: dziecko z nadwagą, cukrzycą i krótszym życiem czy dziecko z fragmentem fałszywego wspomnienia – pytała retorycznie Loftus podczas swojego wystąpienia. – Wiem, co ja bym wybrała, ale być może to kwestia mojego skrzywienia zawodowego. Większość ludzi pielęg­nuje wspomnienia, stanowią one część ich tożsamości. Doceniam to i myślę podobnie, lecz jednocześnie z badań wiem, ile w tym wszystkim jest fikcji”.


Korzystałam m.in. z przemówienia Elizabeth Loftus na konferencji TED How Reliable Is Your Memory, wywiadu The Memory Warrior, którego udzieliła dla portalu Thepsychologist.bps.org.uk oraz artykułu Imagining the Future Is Just Another Form of Memory opublikowanego w serwisie Theatlantic.com.

Czytaj również:

Czarnoksiężnik z krainy psychoanalizy
i
zdjęcie: Jack Manning/The New York Times/Redux/East News
Edukacja

Czarnoksiężnik z krainy psychoanalizy

Aleksandra Kozłowska

Bruno Bettelheim, psychoterapeuta dziecięcy, chciał leczyć baśniami, troską i dobrocią. W jego szpitalu psychiatrycznym nie było krat w oknach, mali pacjenci mieli zdrowieć w miłej atmosferze, spokojnie wracać do sił. Opowieść o dobrym doktorze brzmi jak bajka. I kto wie – być może nią była.

Dawno, dawno temu, za lasami, za Dunajem przyszedł na świat Bruno Bettelheim. Gdyby spojrzeć na jego życie właśnie jak na baśń, przypominałaby opowieść o walce ze złem – i to takim, o którym nie przeczytamy nawet u braci Grimm. Byłaby to historia o śladach, jakie to zło pozostawia w ludzkiej psychice, oraz o tym, jak owe trudne doświadczenia przekuć w coś pozytywnego. Coś cudownego i pożytecznego. Ta baśń nie kończy się jednak happy endem, choć ma dokładnie taki finał, jakiego życzył sobie jej bohater.

Czytaj dalej